Chciałam napisać wczoraj, ale padłam. Jak się
położyłam na chwilę, żeby odpocząć, na pięć minut zamknąć oczy, tak otworzyłam
je dopiero rano. Ale jak tu nie zasnąć ze zmęczenia, jeśli pierwszy dzień po
długim weekendzie to jakby ktoś z batem nade mną stał. Stał i tak smagał, raz z
jednej, raz z drugiej żeby równo puchło. Zero odpoczynku!
Już w niedzielę wiedziałam, że poniedziałek
nie będzie niczym przyjemnym. Nigdy nie jest. Zwłaszcza ten, po dziewięciu
dniach wolnego, które mieliśmy spędzić poza domem, a spędziliśmy w nim, bo
dzieciaki były w kropki. Ale już dosyć o tej ospie. W ZOO chociaż byliśmy i
zwiedziliśmy Twierdzę Modlin, z czego zdjęcia są na facebooku, więc nie będę tu
się rozpisywać.
W końcu weekend się skończył i zaczęła praca.
Pod górkę szło już od samego rana. Pobudka. Ja wstaję, mąż wstaje, dzieci nie.
Dzieci trzeba obudzić specjalnie, jaśniepaństwo ma swój własny budzik w postaci
mamusi, która przyjdzie, potrząśnie delikatnie, powie „kochanie, wstawaj” za co
w nagrodę usłyszy „mgrhhhrrr!!” i zobaczy plecy jaśniepana. Trzęsę znowu.
„Kochanie, wstawaj” po raz drugi. I znów „mgrhhhrrr!!” lub „jeszcze pięć
minut”, gdy dziecko zaszczyci nas dialogiem. Za dwadzieścia minut musi wyjść z
domu, żeby zdążyć do szkoły, ale na wszystko ma czas.
No nic, mamusia w tym czasie idzie dobudzić
pozostałe. Scenka powtarza się jeszcze od dwóch do pięciu razy, w końcu
wyszykowani stoimy w drzwiach. Mamy wychodzić.
- Mamo, siusiu!
I tak dobrze, że nie zima. Ile to razy traciło
się piętnaście minut na ubranie szkraba, żeby potem nagle wszystko z niego
zdejmować, bo nie pomyśli o toalecie porannej przed założeniem trzynastu warstw
na siebie.
Rozebrany, wysikany, ubrany, można wychodzić.
Do garażu, czyli to jedno piętro w dół zeszliśmy w błogiej ciszy. To mój
ulubiony punkt dnia! Minuta spokoju, pierwsza o ostatnia.
- To nie fair! Dziś ja powinnam
siedzieć przy oknie!
- Puść siostrę do okna. – od niechcenia
upominam najstarszego.
- Ona siedziała ostatnio!
- Nieprawda! – krzyczy córa.
- Właśnie, że tak!
- Nie! Ty ostatnio siedziałeś!
I tak mogliby aż do zachodu słońca…
Do tego dochodzi dzień w pracy. Pierwszy po
tak długiej nieobecności. Setki maili do przeczytania, pół setki do
odpowiedzenia w ciągu najbliższych dwóch i pół minuty, do tego rozgrzebane
projekty i te, które się właśnie zaczynają. Nienawidzę dni wolnych!
Nienawidzę dlatego, bo pierwszy dzień powrotu
do rzeczywistości to katorga.
W sumie nie tylko pierwszy. Dzisiejszy
wyglądał tak samo. Kopiuj wklej i otrzymujemy poranek pewnie każdej matki.
Aż w końcu wraca się wykończonym do domu... i śpiewa Beatlesów. A co innego pozostaje?
It's been a hard day's night
And I've been working like a dog
It's been a hard day's night
I should be sleeping like a log
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz