wtorek, 8 maja 2012

Noc po ciężkim dniu


Chciałam napisać wczoraj, ale padłam. Jak się położyłam na chwilę, żeby odpocząć, na pięć minut zamknąć oczy, tak otworzyłam je dopiero rano. Ale jak tu nie zasnąć ze zmęczenia, jeśli pierwszy dzień po długim weekendzie to jakby ktoś z batem nade mną stał. Stał i tak smagał, raz z jednej, raz z drugiej żeby równo puchło. Zero odpoczynku!
Już w niedzielę wiedziałam, że poniedziałek nie będzie niczym przyjemnym. Nigdy nie jest. Zwłaszcza ten, po dziewięciu dniach wolnego, które mieliśmy spędzić poza domem, a spędziliśmy w nim, bo dzieciaki były w kropki. Ale już dosyć o tej ospie. W ZOO chociaż byliśmy i zwiedziliśmy Twierdzę Modlin, z czego zdjęcia są na facebooku, więc nie będę tu się rozpisywać.
W końcu weekend się skończył i zaczęła praca. Pod górkę szło już od samego rana. Pobudka. Ja wstaję, mąż wstaje, dzieci nie. Dzieci trzeba obudzić specjalnie, jaśniepaństwo ma swój własny budzik w postaci mamusi, która przyjdzie, potrząśnie delikatnie, powie „kochanie, wstawaj” za co w nagrodę usłyszy „mgrhhhrrr!!” i zobaczy plecy jaśniepana. Trzęsę znowu. „Kochanie, wstawaj” po raz drugi. I znów „mgrhhhrrr!!” lub „jeszcze pięć minut”, gdy dziecko zaszczyci nas dialogiem. Za dwadzieścia minut musi wyjść z domu, żeby zdążyć do szkoły, ale na wszystko ma czas.
No nic, mamusia w tym czasie idzie dobudzić pozostałe. Scenka powtarza się jeszcze od dwóch do pięciu razy, w końcu wyszykowani stoimy w drzwiach. Mamy wychodzić.
 Mamo, siusiu!
I tak dobrze, że nie zima. Ile to razy traciło się piętnaście minut na ubranie szkraba, żeby potem nagle wszystko z niego zdejmować, bo nie pomyśli o toalecie porannej przed założeniem trzynastu warstw na siebie.
Rozebrany, wysikany, ubrany, można wychodzić. Do garażu, czyli to jedno piętro w dół zeszliśmy w błogiej ciszy. To mój ulubiony punkt dnia! Minuta spokoju, pierwsza o ostatnia.
- To nie fair! Dziś ja powinnam siedzieć przy oknie!
- Puść siostrę do okna. – od niechcenia upominam najstarszego.
- Ona siedziała ostatnio!
- Nieprawda! – krzyczy córa.
- Właśnie, że tak!
- Nie! Ty ostatnio siedziałeś!
I tak mogliby aż do zachodu słońca…
Do tego dochodzi dzień w pracy. Pierwszy po tak długiej nieobecności. Setki maili do przeczytania, pół setki do odpowiedzenia w ciągu najbliższych dwóch i pół minuty, do tego rozgrzebane projekty i te, które się właśnie zaczynają. Nienawidzę dni wolnych!
Nienawidzę dlatego, bo pierwszy dzień powrotu do rzeczywistości to katorga.
W sumie nie tylko pierwszy. Dzisiejszy wyglądał tak samo. Kopiuj wklej i otrzymujemy poranek pewnie każdej matki.
Aż w końcu wraca się wykończonym do domu... i śpiewa Beatlesów. A co innego pozostaje?
It's been a hard day's night
And I've been working like a dog
It's been a hard day's night
I should be sleeping like a log

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz